Pole widzenia vol. 2 – Carpaccio, czyli jedzenie oczami
Proszę zastanowić się, ile przychodzi Państwu do głowy mniej lub bardziej rozpoznawalnych marek, wielkich firm i małych firemek, które w swojej nazwie mają zawarte słowo „sztuka” – angielskie „art” bądź łacińskie „ars” znajdują się w nich formie prefiksu, sufiksu albo interfiksu. Niektóre z nich rzeczywiście kojarzą się z artyzmem, wyrafinowaniem, wrażliwością (także tą estetyczną) czy też z błyskotliwością i przenikliwością. Większość jednak, jak to w świecie samej sztuki bywa, reprezentuje poziom najwyżej średni. Zdarzają się też takie, które z wyżej wymienionymi wartościami nie mają i raczej nie będą mieć nic wspólnego.
Zobacz też:
Na namingu się zresztą nie kończy – lista produktów ze sztuką w nazwie jest bowiem równie długa, jeżeli nie dłuższa. W tego typu grach słownych odnajdujemy także nazwiska samych artystów. Wniosek jest prosty: skojarzenia ze sztuką chcą budzić przedstawiciele prawie wszystkich grup zawodowych – piekarze, hydraulicy, księgowi, bankierzy, spece od nowych technologii i od metod rzemieślniczych. Wśród nich znalazł się na przykład pewien wrażliwy na niuanse kolorystyczne wenecki barman, do którego za chwilę wrócimy. Co takiego tkwi w sztuce, że tak ochoczo jest ona wciągana na sztandary i przylepiana w formie etykiet?
Nic tak jak sztuka nie pobudza wyobraźni, nic też tak jak artystyczna proweniencja czy choćby dalekie z nią powinowactwo nie nadaje wdzięku rzeczom prozaicznym. Świat jest pełen samorodnych geniuszy w typie Janka Muzykanta, którzy sztukę widzą tam, gdzie reszcie trzeba ją niemal wskazać palcem. Są też tacy – i jest ich pewnie więcej – którzy niczym Pan Jourdain, bohater molierowskiego „Mieszczanina szlachcicem”, odkrywają z poczuciem samozachwytu, że przez całe życie mówią prozą.
Włosi robią to lepiej
Włosi są niewątpliwie wirtuozami, jeśli chodzi o opowiadanie o sobie i o własnym dziedzictwie – bawią się formą i pozwalają jej odpowiednio wybrzmieć. Robią to często lepiej i ciekawiej niż reszta świata. Swojego kapitału kulturowego nie rozmieniają na drobne – wiedzą, że jest to dobro delikatne i nie narażają go na wyczerpanie, dewaluację lub kompromitację. Powodem jest zapewne miłość do własnej kultury – miłość szczera i w wielu przypadkach bezwarunkowa, nawet jeśli bywa ona wykorzystywana w oczywistych celach biznesowych.
Na Półwyspie Apenińskim istnieje sformułowanie la bella figura, które trudno przełożyć tak, by nie zatracić przy tym jego znaczenia i uroku. Określenie to jest o tyle istotne, że jednocześnie wyraża włoski sposób postrzegania rzeczywistości i obrazuje kulturę Italii w ogóle – jest w nim zarówno sprezzatura, o której po raz pierwszy pisał już w XVI w. Baltassare Castiglione, jak i dolce vita. Bella figura jest jednak czymś więcej niż nonszalancką elegancją czy pocztówkowym hedonizmem. To nie tylko prezencja, smak czy wyrafinowana powierzchowność – to filozofia i styl życia. To odpowiednie maniery, właściwa prezentacja, umiejętność prowadzenia konwersacji, wdzięk, niewymuszone (choć w pełni przemyślane i wykreowane) wrażenie, które się sprawia. Wszystko to wynika z ciągłego obcowania z pięknem i z rozumienia jego walorów, nie tylko estetycznych, lecz także społecznych czy intelektualnych. Ubiór jest jedynie częścią tego spektaklu – częścią bardzo ważną, jednak równie istotne role odgrywają w nim sztuka, kuchnia, otoczenie, wnętrza, wszelkie aspekty codziennego i odświętnego życia – od sposobu przybrania stołu kwiatami przez wybór kształtu kołnierzyka koszuli do sposobu opakowania słodkości w pasticcerii. Nie powinien zatem nikogo dziwić fakt, że nazwa jednej z najbardziej znanych na świecie przystawek i nazwa popularnego drinka zaczerpnięte zostały od nazwisk artystów.
Carpaccio, Bellini, Tycjan w barze u Harry’ego
Giuseppe Cipriani, założyciel słynnego Harry’s Bar, miał zwyczaj nadawać swoim przekąskom i drinkom nazwy honorujące największych malarzy, którzy działali na terenie Serenissimy. Powszechnie znane dziś Bellini to połączenie soku brzoskwiniowego z bąbelkowym specjałem z regionu Wenecji Euganejskiej i z samej Wenecji, czyli Prosecco. Cipriani zainspirował się odcieniem różu (dziś można byłoby go porównać do millennial pink), który w swoich obrazach chętnie stosował Giovanni Bellini – wystarczy spojrzeć na kolor szat na obrazie „Madonna i dziecko z błogosławieństwem” czy „Madonna i dziecko ze świętymi”. Danie carpaccio powstało zaś z inspiracji głębokim rubinem widywanym często w dziełach Vittora Carpaccia takich jak choćby „Dwie Wenecjanki” czy „Narodziny Marii Panny”. Krwiste odcienie czerwieni były jednymi z jego ulubionych, nie dziwi więc fakt, że Ciprianiemu skojarzyły się barwą surowej wołowiny. Samą potrawę wymyślił zaś dla Amalii Nani Mocenigo, której z względu na anemię zalecono spożywanie surowego mięsa. Cienkie jak pergamin plastry wołowiny podane z niewielką ilością sosu i rukoli wydawały się najsubtelniejszą formą, w jakiej można przyjąć surowiznę. Dziś carpaccio jest znane na całym świecie, także w wielu innych wariantach, w których polędwica wołowa zastępowana jest burakiem czy tuńczykiem.
Sam bar obrósł legendą. Zapewne duży wpływ miała na to chętnie goszcząca w nim śmietanka towarzyska na czele z Peggy Guggenheim, Charliem Chaplinem, Orsonem Wellesem, Barbarą Hutton czy Arturo Toscanim. W tym zestawieniu nie można pominąć także samego Ernesta Hemingwaya, nader częstego bywalca Harry’s. Amerykanin upodobał sobie północne Włochy, a bawiąc w Wenecji zatrzymywał się w położonym nieopodal hotelu The Gritti Palace, nie szczędząc sobie przy tym Valpolicelli, o której zwykł mawiać, że jest „ciepła jak dom przyjaciela”. Oczywiście świat zna więcej tego typu przykładów, nie tylko włoskich. Potraw czy produktów spożywczych nazwanych ku pamięci artystów (lub by skorzystać z ich sławy) jest co niemiara. Wystarczy wspomnieć czekoladki Mozartkugeln, sos Caruso, ciasto Bizeta czy stek Tournedos à la Rossini.
Kwestia smaku
Art branding istnieje od dawna, choć przybiera różne formy, adekwatne do swoich czasów i osadzone w określonym kontekście. Podobnie jak w innych dziedzinach sukces zależy od gustów, ważne są jednak przede wszystkim smak, talent i świeże składniki. Także dziś, gdy gotowanie stało się istotnym elementem stylu życia, a świadomość zdrowego i wartościowego odżywania miarowo wzrasta, widać zainteresowanie marek kuchnią i kulinariami. Dzieje się także dlatego, że rola doświadczenia jako produktu czy usługi staje się bardzo pożądanym towarem. Poza tym kuchnia, co jasne, jest jednym z kluczowych elementów kultury. Marki budują zaś coraz bardziej komplementarne i wielowymiarowe światy, by pełniej uwodzić wszelkie zmysły odbiorców i na dłużej przytrzymać ich przy sobie. Dlatego u Gucciego, Diora lub Chanel można wybrać się na kolację, u Tiffany’ego można w końcu zjeść śniadanie, u Ralpha Laurena czy Louis Vuittona napić się kawy, do Bulgariego wpaść na drinka, a w domowym zaciszu zjeść makaron Fendi w kształcie firmowego sygnetu (tak, tego autorstwa Karla Lagerfelda).
Co więcej, kawiarnie, które zostały wymyślone jako przestrzenie do socjalizacji, służą markom właśnie jako miejsca budowania społeczności. Widać to dobrze w przypadku producenta kolarskiego sprzętu Rapha czy mającej muzyczne korzenie Maison Kitsuné. Kilka lat temu Prada kupiła słynną mediolańską cukiernię Marchesi, a w lombardzkiej filii swojej Fondazione Prada prowadzi Bar Luce, którego wnętrze zaprojektował Wes Anderson. Zresztą spragnieni cornetto i espresso, którzy bawią w stolicy włoskiej mody, designu i finansów, nie mają też daleko do innej cukierni Marchesi – po wyjściu ze zlokalizowanego w Galerii Wiktora Emanuela II Prada Osservatorio wystarczy tylko wsiąść do windy i wysiąść na odpowiednim piętrze. Póki co obecna sytuacja uniemożliwia, a przynajmniej utrudnia takie hedonistyczne eskapady, ale w przyszłości na pewno ich nie wyeliminuje. Wprost przeciwnie – po unormowaniu się sytuacji związanej z pandemią ludzie w jeszcze większym stopniu będą łaknąć realnych doświadczeń.
Projektowanie doświadczeń to już dziś niemal artystyczna dyscyplina w świecie komunikacji marketingowej. Radość, którą wywołuje doskonałe wino czy kolacja, może dostarczać przeżyć równie głębokich co obcowanie ze sztuką. Związki kuchni i sztuki są zresztą silne i stare, starsze nawet niż butelka wina ze Spiry.
Wzniesienie toastu kieliszkiem szampana Veuve Clicquot nalanym z butelki, której edycję przygotowano wedle projektu np. Yayoi Kusamy czy lampką koniaku zaserwowaną wprost z butelek przygotowanych przez Felipe Pantone’a, JonOne’a czy KAWSa nie zwiększy zapewne zdolności poznawczych w kwestii sztuki, ale może wpłynąć na nieco bardziej zróżnicowane przeżycie. Takie detale nabierają szczególnego znaczenia w czasach, w których luksus jest produkowany masowo.
Salute!