Nisza wysokiej jakości. Frant x Filip Pągowski
O budowaniu marki alkoholu premium; o tym, dlaczego warto odnaleźć swoją niszę, zamiast produkować masowo; i o przedwojennym sznycie współpracy z Filipem Pągowskim. Z Dorotą Żylewicz-Nosowską – pomysłodawczynią marki Frant – rozmawia Aleksandra Dobrowolska–Grobel.
Zobacz też:
Frant – fantastyczne staropolskie słowo, dziś już w zasadzie nieużywane. Dlaczego tak nazwałaś swoją markę? Kim/czym jest Frant Doroty Żylewicz-Nosowskiej?
Szukaliśmy słowa, które będzie polskie, ale łatwe do wymówienia także dla obcokrajowców. Jednocześnie znaczenie słowa frant kojarzy się z zawadiackim, lekkim sposobem bycia. „Frant” świetnie pasował też do inspirowanej polską grafiką użytkową lat 50. oprawy wizualnej, jaką szykowaliśmy dla naszej marki.
Myślimy o sobie jako o właśnie takim zawadiackim projekcie, który wywalczył sobie miejsce pomiędzy znanymi, produkowanymi masowo alkoholami a niszowymi markami rzemieślniczymi lepszej jakości, ale o bardzo ograniczonym zasięgu i często dość przaśnym wizerunku.
Skąd zainteresowanie akurat estetyką lat 50.?
Chcieliśmy odczarować te lata w Polsce w świecie naszej marki. Wyobrażaliśmy je sobie tak, jakby nie było szarego komunizmu po wojnie.
Jak powstał pomysł na stworzenie własnej marki alkoholowej?
Od przeszło dekady zajmuję się zawodowo winem i alkoholami premium. Lubię śledzić rozwój kultury gastronomicznej nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Chciałam, żeby Polacy w moim wieku i o podobnym do mojego poczuciu stylu i estetyki mieli rdzennie polski produkt, z którego mogliby być dumni. A zupełnie prywatnie – brakowało mi naprawdę fajnego prezentu z Polski dla znajomych z zagranicy.
Nie bałaś się, że tworzysz niszowy produkt? A może taki właśnie był cel?
Przy potencjale polskiego rynku Frant jest przedsięwzięciem niszowym, ale dużą skalę można by osiągnąć dzięki eksportowi. Przede wszystkim jednak projektując produkt alkoholowy w skali masowej musiałabym zrezygnować z aspektów, które mnie we Francie najbardziej „kręcą” – przede wszystkim z wysokiej jakości składników, które są w butelce. Nie da się zbudować masowej marki alkoholowej w Polsce w oparciu o składniki wysokiej jakości.
Skąd pomysł na współpracę z Filipem Pągowskim?
Chcieliśmy, aby język marki nawiązywał do tradycyjnej polskiej grafiki użytkowej lat 50. i 60., gdzie wiele rzeczy tworzonych było ręcznie, najczęściej z braku dostępnych czcionek, zdjęć itd. Filip Pągowski jest dla nas jednym z kontynuatorów tego stylu, ale ma także doświadczenie w pracy w bardzo nowoczesnym kontekście brandingowym.
Od początku wiedziałaś, że chcesz pracować z Pągowskim, czy szukałaś osoby, która będzie pasowała do pozycjonowania produktu?
Nad językiem marki pracował Wojtek Nosowski, mój mąż i współtwórca Franta. Gdy stworzyliśmy moodboard, w zasadzie momentalnie doszliśmy do wniosku, że Filip Pągowski byłby idealnym twórcą do tego projektu. Udało nam się zainteresować Filipa współpracą z Frantem, a w konsekwencji zakolegowaliśmy się także prywatnie.
Jak wyglądał proces pracy z artystą? I to takim, który współpracował ze światową ikoną mody CdG?
Proces był bardzo nieformalny i, jak to się obecnie mówi, „organiczny”. Filip nie jest otoczony tłumem asystentów, agentów i account managerów. Właściwie można powiedzieć, że ma w sobie taki sznyt przedwojenny, co bardzo nas ujęło. Podczas kilkunastu wymian mailowych i spotkań face to face wypracowaliśmy język wizualny, który w ramy identyfikacji wizualnej wkomponował Edgar Bąk.
W jaki sposób identyfikacja wizualna koresponduje ze smakami Franta?
Wildflower, nasz pierwszy produkt, to okowita miodowa. Świadomie unikaliśmy nawiązania do pszczół czy miodu, bo nie przypomina w smaku znanych dotychczas alkoholi produkowanych z jego użyciem. Postawiliśmy na „wielokwiatowość”. W tym sensie identyfikacja nie jest ściśle związana z konkretnym produktem, bo tych w przyszłości będzie więcej.
Czy od razu powstała cała seria znaków znajdujących się na butelce, czy był to proces rozłożony na kilka etapów? Jakieś znaki nie weszły do całościowej identyfikacji, inne były dodane?
Ikony powstały jednocześnie. Współpraca z Filipem trwała długo, ponieważ długo zastanawialiśmy się wspólnie, jak finalnie ma wyglądać produkt. W fazie projektowania nieoceniony był Edgar Bąk, który z dostarczonych przez Filipa elementów zaprojektował samą etykietę oraz stworzył logo.
Czy tworząc Franta miałaś w głowie jakiś benchmark ze świata odnośnie estetyki bądź nazwy produktu?
Dość dużo myśleliśmy o tym, co wydarzyło się na rynku perfum i boomie na zapachy niszowe sprzed ok. 15–20 lat. To był dla nas punkt odniesienia do tego, co chcielibyśmy zrobić w kategorii alkoholi premium, gdzie królują „przeładowane”, pełne bajerów i gimmicku formy. Jednocześnie nie chcieliśmy pójść w stuprocentowy minimalizm, bo mamy trochę przesyt etykiet napisanych Helvetiką na białym tle.