Nikodem Szpunar, źródło: https://studioszpunar.com/
13.01.2021

Policzyć eksperyment. Nikodem Szpunar x Studio Szpunar

O łączeniu produkcji przemysłowej z twórczym eksperymentem. O tym, dlaczego sofa jest bardziej modą niż meblem. I o marzeniach o fontannie. Z Nikodemem Szpunarem rozmawia Piotr Jędrzejowski.

Art branding
Autor: Piotr Jędrzejowski, Translation: Available
Styl tekstu

Porównałeś kiedyś projektowanie do robienia muzyki: miksuje się stare patenty z nowymi pomysłami, żeby uzyskać rozpoznawalną, ale zaskakującą całość. Czym właściwie jest dla Ciebie projektowanie? Sztuką? Rzemiosłem warsztatowym? Biznesem?

To się zmienia… Na studiach to była czysta zajawka, eksploracja możliwości. Szukanie nowych materiałów, nowych opcji. A potem zderzyłem się ze ścianą w postaci klienta (śmiech). I wtedy zaczęło się to zmieniać. Nagle twoje wizje, często – powiedzmy – ekstremalne, sprowadzane są na ziemię przez producenta, który mówi: „nie no, to będzie kosztować majątek; poza tym to trzeba sprzedać w większych ilościach, musimy to powielać”. Przez jakiś czas miałem właśnie takie podejście: wszystko musi być skalkulowane, wyliczone. Jednak w pewnym momencie powróciłem do podejścia z czasów studiów – stwierdziłem, że ja jednak muszę móc przeginać, naginać. Bo inaczej nie powstaną nowe, lepsze rzeczy. Wszystko sprowadzi się do kalkulacji, jak zmieścić się w tabeli. Tylko, czy w takim przypadku potrzebna będzie jeszcze osoba „od kreacji”?

Tuk bench – Nikodem Szpunar, źródło: https://studioszpunar.com/

Skąd ten zwrot kreatywny? Umocnienie własnej pozycji na rynku? Kryzys?

Nie. Wynikał on bardziej z refleksji, że zapędziłem się w wyłącznie biznesowy róg. Muszę się utrzymać, więc muszę zarobić tyle a tyle. Aby wszystko spiąć, na rok potrzebne mi jest tyle a tyle. Muszę spełnić oczekiwania klienta… Zresztą taki temat pojawił się też w rozmowie z klientami. Zauważyli, że projekty są bardzo suche, policzone, zbyt bezpieczne. Nie ma w nich emocji, zachwytu. To mnie zmusiło do autorefleksji. Doszedłem do wniosku, że muszę odsunąć na bok kalkulowanie i dać więcej od siebie. Może właśnie wrócić do czasów studenckich eksperymentów, nawet jeśli podskórnie czuję, że to może być hardcore (śmiech). Zresztą, obecnie siedzę nad jednym projektem od półtora roku, bo przegiąłem w drugą stronę. Podszedłem z optymizmem, że „zrobimy zajebisty projekt!”, i trochę mnie poniosło (śmiech). Ale być może właśnie dlatego w ogóle ten projekt kontynuujemy – bo klient w niego uwierzył, spodobał mu się na tyle, że nie chce odpuścić (śmiech).

A na ile ten „czynnik ludzki” przeszkadza w realizacji pomysłów? Jak znajdujesz równowagę między ekonomiczną kalkulacją a twórczym eksperymentem?

To zależy. Są firmy, które muszą mocno kalkulować, bo działają na ilościach, a ilości muszą być uniwersalne. Muszą się spinać cenowo, bo jak idziemy w ilość, to cena nie może być wysoka. Są też firmy, które stawiają na emocjonalną stronę i zachwyt przedmiotem. Budowanie – choć zabrzmi to górnolotnie – obiektu pożądania. Zresztą trochę tak jest: kupujemy coś, co do nas przemawia emocjonalnie. Z czym chcielibyśmy obcować. Mieć to na dłużej. Sam w ten sposób wybieram rzeczy. Zanim coś kupię, przez trzy miesiące myślę, który produkt wybrać, czy aby na pewno ten, czy go potrzebuję. Wybór jest ogromny, a decyzja coraz trudniejsza. Przy droższych przedmiotach kluczowe jest, żeby „działały na bebechy”.

Hut – Nikodem Szpunar, źródło: https://studioszpunar.com/

Czyli zależy to od skali projektu? Z jednej strony projektujesz dla masowej produkcji przemysłowej, z drugiej robisz krótkie serie na konkretne zamówienia…

Krótkich serii ostatnio jest mniej. Trochę mi szkoda. Chyba najfajniejszą realizacją tego typu były lampy do Kawiarni Fabryczna. To był handmade. Robiliśmy to sami, kleiliśmy forniry naturalne. To wszystko było bardzo delikatne, cały czas się rozpieprzało, trzeba było to poprawiać. Ale było w tym bardzo dużo niepowtarzalności, rzemiosła, ręcznej roboty i emocji. Ostatecznie świetnie skomponowało się z przestrzenią kawiarni. Światło jest bardzo ciepłe, wręcz miodowe przez ten fornir. W takich krótkich seriach na pewno można bardziej popłynąć. Oczywiście mają one swoje ograniczenia, chociażby technologicznie. Musisz radzić sobie z nimi samemu albo z podwykonawcą. Jednak w rezultacie powstają rzeczy unikatowe, niespotykane w seryjnych produkcjach. I to jest ogromna różnica. Tam możesz sobie pozwolić na trochę więcej; trochę więcej to kosztuje, nie zawsze się opłaca, ale możesz puścić wodze fantazji i zrobić coś, co zawsze chciałeś. W produkcji ta kalkulacja jest cały czas obecna. Jeśli projekt się nie zamknie w koszcie wytworzenia, to cena jest wysoka. Jak cena jest wysoka, to spada sprzedaż, bo nie są to aż tak luksusowe dobra. Więc ograniczenia są większe. Jednak i w tych ograniczeniach jest dużo do odnalezienia. To trochę jak z grami: kombinujesz, jak rozwikłać łamigłówkę na podstawie jakiegoś zestawu zastanych mechanik. Masz mnóstwo danych, które musisz pogodzić. I sam sobie stawiasz wyzwanie przekroczenia własnych granic. Zrobienia czegoś lepszego niż poprzednio. Jest to najczęściej główną motywacją projektantów. Mało kto motywuje się chęcią wzbogacenia. Chodzi o chęć sprawdzenia się, podejmowanie wyzwań, próbę ogarnięcia skomplikowanego tematu.

One50 lamps – Nikodem Szpunar, źródło: https://studioszpunar.com/

Mówisz o krótkich seriach z dużą nostalgią. A skąd brak krótkich serii? Brak czasu ze względu na większe produkcje? Mniej zamówień w związku z pandemią?

Zacząłem się ich podejmować w momencie, kiedy niewielu ludzi w nie inwestowało. Kawiarnie, gastronomia czy w ogóle przestrzenie użytkowe opierały się w głównej mierze na Ikei. Teraz jest lepiej, ale w roku 2020 nie było nowych inwestycji. Wszystko się pozatrzymywało, nie otwierały się nowe miejsca. Ja też byłem zniechęcony, bo robisz coś, za co dostaniesz niewielkie pieniądze, a wkład pracy jest olbrzymi. Satysfakcja jest ogromna, ale znowu pojawia się kalkulacja, że jednak ZUS… (śmiech). I wracamy do Excela. To jest ciągłe żonglowanie. Teraz chcę do tego wrócić. Może nie tyle do rzeczy tworzonych pod konkretną przestrzeń, co do one-offów, handmade’ów, projektów dla konkretnych klientów. Chcę się skupić na prywatnych, indywidualnych inwestycjach. To wciąż nie są zawrotne pieniądze, ale chęć powrotu do lokalności i rzemiosła jest duża. Szczególnie teraz, kiedy sporo dostaw z różnych zakątków świata zwolniło, a świat zaczął się zamykać. Brakuje mi bawienia się w budowanie. Cały czas robię prototypy, ale to jest inna zabawa: budujesz je żeby sprawdzić pewne rzeczy, a nie zbudować coś od początku do końca.

Ta materialność jest chyba dla Ciebie kluczowa? W pracowni obstawiasz się modelami. Na Instagram wrzucasz grafiki, które są warsztatowymi ćwiczeniami z tego, jak się układa farba na materiałach, jakimi narzędziami ją rozprowadzać…

Praca rękami jest dla mnie podstawą. Jako małolat psułem wszystko. Co dostałem w ręce, to musiałem rozebrać. Najczęściej zepsuć, bo nie dało się tego poskładać z powrotem. Interesowało mnie, z czego coś jest zbudowane, jak jest zbudowane, co tam jest w środku… To od zawsze we mnie było i zostało do dziś. Trudno się tego pozbyć. Długie siedzenie przed komputerem mnie nuży. Muszę pracować z materiałem, bo mnie nosi. Z kolei przenoszenie tego do świata cyfrowego jest jak wkraczanie w świat gier komputerowych. Tym ostatnim swoją drogą też poświęciłem sporo czasu, bo jestem z pokolenia, w którym ten temat wszedł na grubo w świadomość. Wirtualny świat projektowania jest dość podobny, bawisz się trójwymiarową przestrzenią, lepisz te puzzle do kupy. Więc ostatecznie te dwa światy – warsztatowy i wirtualny – uzupełniają się. Choć zdecydowanie więcej czasu wolę spędzać w realu. Choćby po to, żeby nie wypalać sobie oczu monitorem.

Nikodem Szpunar, źródło: https://studioszpunar.com/

Jakie projekty najbardziej wyrywały cię ze strefy komfortu?

Dla mnie zawsze wyzwaniem było projektowanie sofy. Niby zwykłe siedzisko, ale projektuje się je zupełnie inaczej, gdy myślisz o nim pod kątem tkaniny. Czegoś, co jest w całości uszyte. Czemu bliżej jest do mody czy ubrania, niż do takiej konstrukcji jak krzesło. Jak zaczynam myśleć o sofach, palą mi się zwoje (śmiech) ale właśnie to mnie nakręca. A niby siedzisko… Jeśli w tym roku wszystko się uda, będę miał projekt – na razie nie mogę zdradzić, dla kogo – który będzie dotyczył dzieci. Jest on dla mnie wyzwaniem, bo sam nie jestem w stanie przetestować danego rozwiązania. Muszę powierzyć to dziecku. To jest karkołomne. Brałem udział w projekcie: „Muzeum na wynos” dla Muzeum Narodowego w Warszawie, projekt związany z grami dla dzieci, jednak były to projekty wieloosobowe, zespołowe, więc wymagające jeszcze innego podejścia. Projektowanie dla dzieci to przecież nie tylko kwestia zmiany skali, ale także zasadniczej zmiany myślenia o używaniu obiektu. No i jak wyciągnąć feedback od dziecka? Najlepiej jeszcze konstruktywny i profesjonalny (śmiech). Sam nie mam dzieci, więc też komunikacja z nimi będzie dla mnie wyzwaniem. Wymagać będzie współpracy z rodzicami i tak dalej.

A masz jakieś takie wyzwanie, marzenie?

Tak! To chodzi za mną od lat. Chcę zrobić fontannę! Znajdującą się w przestrzeni publicznej, dostępną dla wszystkich. Taką, która będzie miała w sobie trochę życia. Nie statyczną rzeźbę, ale coś, co będzie pełne ruchu, interaktywne. Woda jest świetną materią – żywą, dynamiczną. W moim rodzinnym Rzeszowie jest przestrzeń, która kiedyś tętniła życiem a teraz jest martwa od lat, idealna do ożywienia taką instalacją, ale stanęło na rozmowach z miastem. Może kiedyś uda się zrealizować ten projekt, na razie jednak jest to moje marzenie. Myśl, która może się nigdy nie urzeczywistnić, ale rodzić nowe pomysły i koncepcje.

Nikodem Szpunar, źródło: https://studioszpunar.com/

Tagi

#design#wywiad#szpunar ...

Udostępnij