Jak nie obejrzeć Biennale w Wenecji. Krótki przewodnik
Biennale w Wenecji powszechnie uznawane jest za najważniejsze wydarzenie sztuki współczesnej na świecie. Z grubo ponad studwudziestoletnią tradycją gromadzenia tego, co w sztuce najbardziej aktualne w mieście, które zdezaktualizowało się jak żadne inne.
Zobacz też:
Mimo licznych głosów przeciw organizacji tak wielkiej wystawy w tak niedogodnym miejscu, licznych obaw o to, czy Biennale w Wenecji przetrwa pandemię oraz rosnącej konkurencji, jedno jest pewne: weneckiego biennale nie da się obejrzeć w całości. Jest za duże i zbyt złożone – po prostu nieogarnialne. Tak więc każda osoba, która zdecyduje się Biennale zobaczyć musi obrać pewną strategię jak go nie zobaczyć. Co wybrać a co odrzucić.
Poniżej kilka z nich.
1. W ogóle nie jechać do Wenecji
To rozwiązanie wydaje się być najbardziej oczywistym. Trzeba jednak przyjąć, że jeżeli ktoś interesuje się sztuką współczesną, to i tak pewien obraz Biennale sobie zbuduje. Liczba doniesień prasowych, reportaży, recenzji, stories na Instagramie itp. nie pozwala nie mieć pewnego oglądu na to, co tam się dzieje, kto, co i gdzie wystawia.
Jednocześnie tak wiele wystaw „weneckich” wędruje następnie po muzeach świata, że i tak kiedyś w jakimś stopniu je zobaczymy. Chociażby w przypadku pawilonu polskiego wystawa zawsze przenoszona jest do Zachęty. A dla wielu artystów i artystek udział w Biennale jest punktem zwrotnym w karierze, co skutkuje wzrostem ich obecności na wystawach zbiorowych wszędzie.
2. Pojechać na otwarcie
Dla wielu najważniejsze jest nie samo Biennale co jego otwarcie. Tak zwane Preview to trzy, w porywach cztery, dni mega-wernisażu, na którym spotkać można najważniejszych świata sztuki i zobaczyć jak się ten świat bawi. Krótki i intensywny czas daje wrażenie uczestnictwa w czymś wyjątkowym, elitarnym, a jednocześnie – ze względu na znój przebywania w Wenecji – dość egalitarnym. Daje to bardzo wiele okazji do interesujących spotkań z osobami tworzącymi wystawy i innymi profesjonalnymi zwiedzającymi, uczestnictwa w specjalnych wydarzeniach, takich jak performansy czy oprowadzania, oraz w wielu imprezach i bankietach. Z jednej strony może to zachwycać, ale z drugiej – nie służy oglądaniu sztuki. Przez wystawę główną przewala się rozgadany tłum skutecznie zakłócający jej odbiór. Do wielu pawilonów ustawiają się kolejki na dziesiątki minut stania, które są już swoistą tradycją Biennale. Nie sposób nie być dotkniętym tak zwanym FOMO, bo każdy kogo spotkamy właśnie gdzieś był i idzie gdzieś, gdzie musimy być.
Ostatnie utrudnienie jest też czysto praktyczne. Podczas otwarcia bardzo ciężko o nocleg w przyzwoitej lokalizacji i o stolik w restauracji w pobliżu głównych atrakcji Biennale.
Uczestnictwo w otwarciu Biennale wymaga więc opracowania własnej strategii. I doświadczenia.
3. Skupić się na pawilonach narodowych
Jedną z wyróżniających cech weneckiego biennale, jest obecność pawilonów narodowych, w dużej mierze skupionych w tak zwanych ogrodach biennale. Miejsca te prezentują wystawy poza kontekstem wystawy głównej i wpływem osoby ją kuratorującej. Daje to efekt wielkiej różnorodności i tworzy dość inspirujący obraz świata sztuki, który może być podstawą bardzo ciekawej dyskusji. I tak w tym roku miało miejsce kilka interesujących rzeczy, które, choć może nie były bardzo interesujące artystycznie, to z pewnością wytworzyły co najmniej symptomatyczny obraz świata.
Po pierwsze – wszechobecność wystaw i prac realizowanych przez kobiety. Dotyczy to zresztą również wystawy głównej, co pozwala myśleć, że przełamanie męskiej hegemoni w świecie sztuki, jak i wszędzie indziej, jest możliwe.
Po drugie wiele pawilonów w jakimś sensie nie zaistniało, albo zmieniło tymczasowo swoje miejsce z przyczyn politycznych; zarówno pozytywnych jak i negatywnych. Z całą pewnością COVID poczynił tu duże zniszczenia, ale bardzo ciekawym gestem było np. udostępnienie Estonii budynku pawilonu holenderskiego, który przeniósł się do centrum Wenecji. Estończycy zaprezentowali interesującą wystawę na temat swojego miejsca w procesach kolonizacji i dekolonizacji, umiejscawiając je w ważnym dziś kontekście Europy wschodniej i centralnej.
Ten sam kontekst można zobaczyć w zamkniętym pawilonie rosyjskim, którego charakterystyczny budynek był przez pracowników biennale chroniony przed wandalizmem. Ale nie mieli oni już nic przeciwko załatwianiu potrzeb fizjologicznych na jego tyłach, z czego korzystało wielu gości otwarcia. Z nie do końca jasnych przyczyn sukces pawilonu Rosji próbowali powtórzyć Czesi i Słowacy, których pawilon też był zamknięty. Tłumacząc się remontem nie zdecydowali się jednak zrealizować wystawy gdzie indziej, co pokazuje jak trudne jest uprawianie sztuki w naszym regionie Europy. Za politycznie symptomatyczny powszechnie uznany został też pawilon niemiecki. Przy użyciu nieadekwatnie wielkich środków, zbyt wielu deliberacji i czasu, Niemcy skupili się na historii swojego pawilonu, realizując nie tylko nadętą, „minimalistyczną” wystawę, ale pokazując jak bardzo ze swoją niemocą są dziś nie na miejscu.
Dokładne obejrzenie wszystkich pawilonów narodowych jest nie tylko długotrwałe ale i bardzo trudne, bo np. pawilon Chorwacji polega na performansach w innych pawilonach, co jest z jednej strony świetnym pomysłem, ale z drugiej – nie sprzyja całościowemu odbiorowi Biennale. W każdym razie skupienie się na pawilonach narodowych to bardzo dobra metoda niezobaczenia Biennale.
4. Skupić się na wystawie głównej
Tegoroczna wystawa główna pod tytułem „Mleko snów” jest tak intensywna, że na jej obejrzenie i zrozumienie śmiało można poświęcić kilka dni. Długo zapowiadany powrót do surrealizmu, figuracji i bardziej afektywnej niż konceptualnej sztuki jest tutaj wyraźnie odczuwalny. Nie znajdziemy też na niej gwiazd, większość osób uczestniczących w wystawie po raz pierwszy pokazuje prace poza granicami swoich państw. Sprzyja to odkryciom, ale jednocześnie jest dość trudnym doświadczeniem. Znalezienie własnego klucza do wystawy wymaga wiele wysiłku, a i tak może nam się to nie udać.
Zawsze pozostaje jednak wrażenie, że widzieliśmy bardzo dużo sztuki. I to w większości bardzo dobrej.
5. Uczestniczyć w wydarzeniach dodatkowych
To, co tak przytłacza w Biennale w Wenecji, to nie tylko jego skala, ale i liczba wystaw afiliowanych. W tym roku można było odnieść wrażenie, że męskie gwiazdy świata sztuki, wyrzucone z Giardini i Arsenale, znalazły schronienie w instytucjach poza Biennale. I tak „na mieście” możemy zobaczyć gigantyczne wystawy Anselma Kiefera, Anisha Kapoora, Burce’a Naumana i kilka innych skali tak wielkiej, że wypełniłyby program dowolnego światowego megamuzeum. Na ich dokładne obejrzenie (i wystanie się w kolejkach) potrzeba kilku dni.
Ale tylko dla nich warto odwiedzić w tym roku Wenecję.
6. Zobaczyć to, co nas interesuje
Jeśli mocno zaciśniemy pięści i usiądziemy do klawiatury, to po wielu godzinach pracy w Internecie można ułożyć satysfakcjonujący plan kilkudniowego zwiedzania. Liczba recenzji, przewodników i informacji jest wystarczająco duża, aby zbudować sobie obraz tego, co można zobaczyć i doświadczyć. Zarówno osoby profesjonalnie zajmujące się sztuką jak i początkujący pasjonaci bez trudu ułożą z nich ekscytującą trasę miedzy licznymi punktami na mapie Wenecji.
Później, już na miejscu, można spokojnie ponieść spektakularną porażkę i nie zrealizować tego planu nawet w połowie. A i tak wrócić do domu z satysfakcją oglądania wspaniałej sztuki.
7. Zdać się na przypadek, dać się ponieść
W kontekście Biennale, i ogólnie sztuki, dużo mówi się o ryzyku. ”Czy dany artysta lub artystka, kurator lub kuratorka, podejmuje artystyczne ryzyko tą czy tamtą wystawą?” – to pytanie powtarzane przez wielu. Może czasem też warto coś zaryzykować i pojechać na Biennale na tak zwany „rympał”. Z pewnością zobaczymy wiele niespodziewanego i zaskakującego. Zarówno pozytywnie jak i negatywnie.
Jednak trzeba pamiętać, że przypadek jest jedną z największych sił w naturze i w odniesieniu do sztuki nie jest inaczej. Kto wie, może wędrując bezwiednie między wystawą a wystawą, natrafimy na miłość naszego życia.
*