Diana Lelonek, Center for living things, dzięki uprzejmości artystki
01.11.2020

Mech w służbie sztuki

Środowisko artystyczne zawsze żywo reaguje na zachodzące w społeczeństwie zmiany i aktualne problemy. W dobie niepewności i wizji ekologicznej apokalipsy coraz więcej artystów skupia się więc na kwestiach związanych z ochroną przyrody.

Sztuka
Autor: Maja Wolniewska, Translation: Available
Styl tekstu

Akwaria oświetlają specjalne lampy. Szklane pojemniki są także dogrzewane, wnętrze musi zachować odpowiednią wilgotność, by mchy, grzyby i porosty mogły nadal rozwijać się na trudnych do zidentyfikowania odpadach. Na każdym akwarium znajdziemy naklejkę: czarno-białe logo z napisem „Center for living things”. Wszystko przypomina nowoczesne laboratorium, w którym naukowcy prowadzą badania nad kondycją współczesnego środowiska. Nic bardziej mylnego: „Center for living things” to projekt artystyczny, koordynowany przez artystkę Dianę Lelonek. Zamiast farb, terpentyny i sztalug znajdziemy tu szalki i preparaty biologiczne. „Pierwszy raz śmieci zwróciły moją uwagę na obozie obrońców Puszczy Białowieskiej w 2016 roku” – wspomina Lelonek. – „Robiliśmy wyliczenia odnowień drzew, w pewnym momencie na terenie rezerwatu natknęliśmy się na dzikie wysypisko. Był to teren objęty ochroną, na którym leżały butelki po napojach alkoholowych – w każdej z nich znajdował się już mikroświat, ich wnętrza po prostu zarosły różnymi organizmami. Butelka była pierwszy przedmiotem, który sfotografowałam”.

Diana Lelonek, Center for living things, dzięki uprzejmości artystki

Sztuka odpadów

W centrum zainteresowania Lelonek są nikomu niepotrzebne koce, butelki, zniszczone adidasy, które użytkownicy bezmyślnie porzucają gdzie popadnie. Na spacerach czy w drodze do pracy zwykle staramy się nie dostrzegać tej wstydliwej części naszej egzystencji. Lelonek natomiast podczas wizyty w lesie czy parku zbiera najciekawsze okazy. Następnie każdy obiekt dokładnie bada. „Na pewno na każdym są bakterie. Wszędzie coś żyje, choć na co dzień nie zdajemy sobie z tego sprawy” – mówi artystka. Korzystając ze swojej wiedzy na temat mchów, porostów czy grzybów, opisuje jakie gatunki zdążyły już skolonizować konkretny odpad. Gdy napotyka na nieznany dotąd gatunek, korzysta ze wsparcia Ogrodu Botanicznego PAN w Poznaniu. Po opisaniu i skatalogowaniu obiekt trafia do jednego z akwariów, przygotowanych specjalnie według wytycznych artystki. Wszystkie artefakty Lelonek zostały już częściowo zaanektowane przez przyrodę, stary koc porasta mech, a w porzucanym bucie zimuje kolonia żuków.

Rzeżucha i głos młodego pokolenia

Diana Lelonek nie jest pierwszą polską artystką zwracającą uwagę na kwestie ekologiczne. Większość realizacji tego typu było dotąd marginalizowanych, ale zmienia się to ostatnio na fali uwrażliwiania społeczeństwa przez różne media i kampanie na zmiany zachodzące na naszej planecie.
Teresa Murak, której kariera rozpoczęła się w latach 70, jako jedna z pierwszych w polskim środowisku artystycznym wykorzystywała w pracach żywe rośliny, zwracając uwagę odbiorców na związki człowieka z naturą. Znakiem rozpoznawczym jej pierwszych działań stała się rzeżucha, roślina, która bardzo szybko rozrasta się nawet w niesprzyjających warunkach. Artystka wykorzystywała roślinę do akcji performatywnych z cyklu „Zasiewy”, w których pokrywała gęstym, zielonym dywanem tkaniny i ubrania, a następnie zakładała je na siebie. W 1974 r. w ramach akcji pt. „Procesja” Murak przez 3 godziny spacerowała po ulicach w centrum Warszawy w płaszczu z kapturem gęsto porośniętym rzeżuchą. Rośliny wykorzystywane przez Murak mają podwójne znaczenie: z jednej strony porastające kiełkami ubrania mają zbliżać artystkę i widzów do pierwotnego związku człowieka z naturą, z drugiej zaś odwołują się do tradycji katolickiej, w której rzeżucha jest symbolem nowego życia.
Krzysztof Maniak w swoich filmach i fotografiach wykorzystuje polskie krajobrazy. W centrum zainteresowania artysty również jest natura i rośliny, jednak w przeciwieństwie do wspominanych wcześniej artystek wykorzystuje w swoich działaniach dzikie fragmenty przyrody. Performansy Maniaka polegają na wydeptywaniu ścieżek w leśnej gęstwinie lub budowaniu instalacji z gałęzi: „Natura jest dla mnie sceną, tłem, tak jak deski teatralne – jest bardzo uniwersalna i czysta. (…) Staram się szukać miejsc, w których człowieka dawno nie był, w których nie ma śladów ludzkiej działalności”. Maniak eksploruje przede wszystkim okolice Tuchowa. To rodzinna miejscowość artysty, umiejscowiona pomiędzy dwoma dolinami. Artysta często fotografuje się w otoczeniu roślin i kwiatów, które znajduje na okolicznych polach i łąkach. Dla Maniaka istotna jest interakcja: artysta wchodzi na drzewa, gładzi ręką pień, przytula twarz do porastającej łąkę roślinności. Wszystkie podejmowane przez artystę działania są niezwykle delikatne, akcje wykonywane są tak by nie uszkodzić gałęzi czy delikatnych łodyg. Maniak z czułością traktuje nie tylko rośliny: artysta kładzie głowę na kopcu ziemi, fotografuje się ze znalezionym głazem. W tym przypadku znaczenie ma nie tylko element biologiczny, ale także bezpośredni, dosłowny związek artysty z ziemią. Eksplorując rodzinne tereny artysta poszukuje własnych korzeni: chodzi nie tylko o lokalność i kwestie związane z pochodzeniem, ale także o pierwotną naturę człowieka nierozerwalnie związaną z przyrodą.

Krzysztof Maniak, z serii „Łąki”, 2017-2018, dzięki uprzejmości artysty


Tymczasem Natalia Bażowska w ramach performansu (2014 r.) nawiązała intymną relację z wilczycą Luną. Zwierzę, oddzielone od stada, przebywało w wolierze: ograniczającej, regulującej i wymuszającej pewne typy zachowań. Zagroda to bariera: zwierzę nie może w pełni eksplorować terenu, nie może polować, jest uzależnione od opiekunów. Luna mieszkała w wolierze sama, oddzielona od innych wilków. Psowate to zwierzęta stadne, samotność i brak interakcji z członkami wspólnoty negatywnie oddziałuje na ich psychikę. Bażowska znalazła wiele elementów wspólnych pomiędzy swoją obecną sytuacją życiową a historią wilczycy. Mimo różnic gatunkowych okazało się, że artystka i zwierzę mają taką samą potrzebę bliskości i ciepła. Powoli pomiędzy artystką a Luną zaczynała rodzić się wyjątkowa, międzygatunkowa więź. Okazało się, że potrzeba bliskości jest tak samo ważna zarówno dla człowieka jak i zwierzęcia, a komunikacja może odbywać się jedynie poprzez sygnały (zapach, dotyk) generowane przez ciało.

Natalia Bażowska, „Luna”, 2014, dzięki uprzejmości artystki

Królik doświadczalny

„Luna” pokazuje, że w epoce postępującego transhumizmu nadal jesteśmy jedynie jednym z elementów składowych ekosystemu. Tymczasem w dyskursie naukowym i kulturowym cały czas pojawiają się głosy wedle których idea postczłowieka, genetycznie modyfikowanego w celu zaadaptowania do postępujących zmian, podporządkowującego sobie kolejne ekosystemy, jest jedyną słuszną drogą.
„Idee zrównoważonego rozwoju mówią nam, żebyśmy nie starali się w nadmierny sposób zapanować nad Ziemią, ponieważ w przeciwnym przypadku osłabiamy samych siebie. Wkroczyliśmy w erę, która jest połączeniem perspektywy zarówno posthumanistycznej, jak i transhumanistycznej: z jednej strony myślimy o innych formach życia, które do tej pory traktowaliśmy jak podrzędne, podległe, właściwie materiał dla własnego rozwoju, uznając ich podmiotowość i godność, a z drugiej strony wykształciliśmy technologie, którym nadaliśmy zdolność dalszej samodzielnej ewolucji, rozwijania się” – zauważa profesor Ryszard Kluszczyński, kulturoznawca i medioznawca.
Ze względu na płynność i brak jasnych wytycznych worek o nazwie bio art wciąż się powiększa. Stelarc, a właściwie Stelios Arcadiou, głosi ideę „body obsolete”, ciała przestarzałego. Wedle australijskiego artysty, jednego z pierwszych artystów wykorzystujących w swoich pracach elementy bio artu, ludzkie ciało w znanej nam formie jest reliktem, niedostosowanym do współczesnej rzeczywistości. Prawie wszystkie prace Stelarca odnoszą się do chęci poznania i nieustannej potrzeby poszerzania pola widzenia, jak np. „Ear on arm” z 2007 roku, którego celem było częściowe przeszczepienie trzeciego ucha na przedramieniu artysty. Na chwilę obecną ucho jest dwuwymiarowe, jednak docelowo ma stać się pełnowymiarowym organem, który za pomocą specjalnego nadajnika będzie mógł połączyć się bezpośrednio z Internetem. Dlaczego? Bo nasze ciało jest niedoskonałe. Stelarc uważa, że organizm człowieka w znanej nam formie nie pasuje do współczesnego świata.

Stelarc, „Ear On Arm”, podczas Venice International Performance Art Week 2016, fot. Piero Viti, źródło: https://www.sleek-mag.com/article/stelarc-interview-posthumanism/


Brazylijczyk Eduardo Kac wraz w francuskimi naukowcami w 2000 r. wyhodował królika albinosa, w którego genom wszczepiono GFP, białko meduzy odpowiedzialne za jej fluorenscencyjny kolor. Sierść Alby, bo takie imię otrzymało zmodyfikowane zwierzę, w świetle UV zmieniała kolor na agresywnie zielony – mechanizm, który w naturze ma ostrzegać potencjalnych wrogów, w przypadku królika pełnił jedynie ozdobną rolę. Według artysty celem sztuki transgenicznej nie jest jedynie tworzenie nowych istot żywych, ale projektowanie ich w taki sposób, by mogły stać się elementem codzienności, w pełni zaakceptowanym i wykorzystywanym na co dzień przez społeczeństwo. Podobnie miało być z Albą: miała zostać przygarnięta przez swojego twórcę, który traktowałby go jak zwykłe zwierzę domowe. Na zabranie jej z laboratorium nie zgodzili się jednak współpracujący z artystą biolodzy. Eksperyment Kaca został skrytykowane zarówno przez naukowców, jak i opinię publiczną. Najważniejszym argumentem pojawiającym się w dyskusji była kwestia cierpienia zwierzęcia: nikt nie był w stanie stwierdzić jak mutacja wpłynęła na kondycję fizyczną i psychiczną królika, nikt nie był także w stanie przewidzieć, jak wszczepienie obcych białek wpłynie na rozwój biologiczny zwierzęcia.
Bioinżynieria wykorzystywana zarówno w nauce, jak i sztuce odzwierciedla wszystkie naturalne dla ludzi cechy: ciekawość, chęć poznania i potrzebę rozwoju. To jednak także wyraz okrucieństwa: eksperymenty naukowe nie raz były w historii wykorzystywane jedynie do zadania cierpienia i potwierdzenia tez ideologicznych. Czy korzystanie z bioinżynierii w imię sztuki różni się od pseudonaukowych eksperymentów medycznych? Sztuka jest nierozerwalnie związana z panującymi w danej epoce nastrojami i poglądami, może nie powinno więc dziwić, że w XX i XXI wieku artyści sięgają także po materiały genetyczne i transplantacje. Jednak podobnie jak eksperymenty genetyczne, niektóre dzieła bio artu wzbudzają wiele kontrowersji i prowokują pytania natury etycznej. Czy możliwości technologiczne uzasadniają zabawę w stwórcę?

Mchy i Porosty

Obecnie środowisko artystyczne wykorzystujące w podejmowanych działaniach elementy przyrody zostało zdominowane przez dwie tendencje: uwrażliwiającą, kierującą uwagę w stronę środowiska naturalnego, oraz bardziej agresywną, która nie wacha się wszczepić w genom królika białka meduzy. Te dwie skrajności pokazują, jak bardzo nasza cywilizacja pozostaje rozdarta. Z jednej strony posiadamy pamięć genetyczną o naszym pierwotnym pochodzeniu, potrzebujemy kontaktu z naturą i ziemią, z drugiej zaś pociąga nas nieustany postęp technologiczny, napędzany chęcią ulepszania naszego gatunku. Jednak antropocen dobiega końca, musimy zreformować swoje dotychczasowe postępowanie wobec środowiska i planety. Czy rozwiązaniem naszych problemów jest transhumanizm i stworzenie nowego człowieka? Czy ulepszanie ciała i epoka homo deus sprawią, że zapanujemy nad postępującymi zmianami klimatycznymi?
Śmieci zbierane przez Dianę Lelonek pokazują wyraźnie, że przyroda znajduje sposób na poradzenie sobie z nadmierną ingerencją w ekosystem. Potwierdza to także przypadek Czarnobyla i Prypeci: nie wiemy oczywiście, czy nowymi kolonizatorami będą mchy, czy może bardziej rozwinięte formy życia, ale historia już pokazała, że natura zawsze znajdzie sposób na poradzenie sobie z problemami. Zostawiona sama sobie przyroda jest w stanie wyleczyć zadane rany. Z niemal każdego odpadu, nawet plastiku, prędzej czy później wyrośnie nowe życie.

Tagi

#lelonek#murak#maniak ...

Udostępnij