Kolekcja. Wystawa osobista vol. 2
Tej wystawy nie obejrzycie w galerii. Dostępna jest w księgarni Bęc Zmiana na kartach książki Tomasza Chmala. Oprowadzamy Was po jej drobnych fragmentach i polecamy całość. Książkę „Kolekcja. Wystawa osobista” możecie kupić wyłącznie do końca 2021 roku.
Zobacz też:
(…)
Stach Szabłowski: Czy jesteś w stanie wskazać moment, w którym zacząłeś się stawać zaangażowanym odbiorcą?
Tomasz Chmal: Można go umieścić w roku 1996, kiedy jako student prawa na Uniwersytecie w Poznaniu trafiłem do Szkoły Liderów Politycznych.
Stach Szabłowski: Czym była ta Szkoła?
Tomasz Chmal: Programem warsztatów politycznych. Uczestniczyli w nich głównie ludzie z różnych młodzieżówek partyjnych. Szkołę założył Zbigniew Pełczyński, profesor filozofii politycznej z Oxfordu, który po przełomie 1989 roku przyjechał z emigracji z idée fixe przeszczepienia do Polski brytyjskich wzorców demokracji. Zajęcia dotyczyły przede wszystkim różnych narzędzi działalności politycznej, na przykład prowadzenia kampanii wyborczych, komunikacji czy strategii pozyskiwania elektoratów.
Stach Szabłowski: A co ten polityczny trening miał wspólnego z rozbudzaniem twojego zainteresowania sztuką?
Tomasz Chmal: W programie Szkoły były wykłady Haliny Taborskiej na temat współczesnej sztuki w przestrzeni publicznej, przede wszystkim amerykańskiej i brytyjskiej. Dla mnie te zajęcia były bardzo otwierające. Sprawiły, że pierwszy raz zacząłem dziedzinę zwaną sztuką współczesną tak naprawdę zauważać. A dokładniej mówiąc – zobaczyłem ją w nowym świetle, zacząłem dostrzegać sposoby, w jakie sztuka powiązana jest z rzeczywistością. Profesor Taborska po wykładzie dostała większe brawa niż czołowi politycy prowadzący wtedy zajęcia w Szkole.
Stach Szabłowski: Odkryłeś, że sztuka nie musi funkcjonować jedynie w „akwariach” white cube’ów, w laboratoryjnych warunkach instytucji artystycznych, ale może dziać się również w przestrzeni wspólnej, gdzie bezpośrednio dotyka – na przykład – spraw społecznych?
Tomasz Chmal: Tak, kwestia szeroko pojętej przestrzeni wspólnej była tu bardzo ważna; odkryłem, że sztuka może być polityczna w sposób, który mnie interesuje. To był pierwszy krok.
(…)
Slavs and Tatars
Slavs and Tatars to kolektyw artystyczny, którego trzon stanowi urodzony w USA Irańczyk Payam Sharifi oraz Polka, Kasia Korczak. „Słowianie i Tatarzy” zajmują się kulturą naszej części świata, czyli, jak mówią, przestrzeni rozciągającej się „od byłego Muru Berlińskiego do Wielkiego Muru Chińskiego”. Zamiast, jak większość artystów, orientować się na Zachód, Slavs and Tatars skupiają się na Eurazji. Szukają analogii i budują mosty między doświadczeniami zamieszkujących ten obszar narodów.
W Polsce kolektyw reprezentuje galeria Raster; to właśnie za jej pośrednictwem kupiłem na targach sztuki dwa plakaty Slavs and Tatars. Spodobało mi się to, że „Słowianie i Tatarzy” potrafią dostrzec nieoczywiste związki między peryferyjnymi narodami. Ważnym zagadnieniem w ich twórczości jest kwestia języka pojętego jako narzędzie porozumienia. Cieszy mnie, że kiedy sięgają do historii, nie czynią tego, by szukać w przeszłości materiału do oskarżeń i pogłębiania istniejących podziałów. Przeciwnie, pragną przezwyciężać podziały za pomocą sztuki. Do tradycji podchodzą z szacunkiem, a poruszane kwestie traktują z humorem. To rzadka strategia artystyczna w obecnym świecie sztuki, w którym triumfy święci trochę już nudnawa krytyka postkolonializmu, postantropocentryzm czy no-gender i inne postawy oparte na negacji przeszłości. „Tatarzy” przeciwnie, doceniają dorobek kulturowy regionu, nie wartościują, nie oceniają, dobrze się czują w Eurazji. Mam tak samo.
Ryszard Grzyb
Przy okazji wernisażu wystawy Punkty Odniesienia z Kolekcji Fundacji Zbiorów Sztuki Współczesnej Muzeum Narodowego w lipcu 2008 r. w hallu muzeum ustawiono prowizoryczny punkt sprzedaży sztuki współczesnej. Spodobała mi się serigrafia Ryszarda Grzyba. Myślę, że nawiązując do Witkacego i mówiąc o rozumianej w sensie filozoficznym samotności, artysta dotyka jednego z kluczowych problemów naszej kultury. Odrzucając Boga, zatraciliśmy egzystencjalny punkt odniesienia; nie jest jasne, w jakim kierunku i celu zmierzamy. Pisał o tym ostatnio między innymi Bronisław Wildstein w eseju Bunt i afirmacja, opisując rewolucję prowadzącą do obłędu oraz postawę akceptacji ułomności świata. Konsekwencją jest samotność, która nie omija, a może nawet w szczególnym stopniu dotyka osób „ze świecznika”. Dużo mówi się o wyalienowaniu aktorów, premierów, modelek, gwiazd muzyki. Uwielbiani przez tłumy, tak naprawdę okazują się niezwykle samotni, zmagają się z depresją, szukają ersatzów przyjaźni i szczęścia.
Nigdy nie powiesiłem serigrafii Grzyba w mieszkaniu. Nie czuję się samotny i pewnie nie do końca rozumiem ten problem. Uznałem jednak, że nawet jeśli ja nie doświadczyłem samotności, to pracę warto pokazać ku pokrzepieniu, oswojeniu, refleksji i poszukiwaniu.
Bartosz Kokosiński
Bartka Kokosińskiego poznałem dzięki Marcinowi Gołębiewskiemu. Pojechaliśmy razem do pracowni „Kokosa” na Okęciu. Pracownia bardziej przypominała warsztat rzemieślniczy niż artystyczne atelier. Bartek pracował wtedy nad Obrazami pożerającymi rzeczywistość. W tych asamblażach wygięte blejtramy naprawdę zdawały się „pożerać” przedmioty. Zdecydowałem się na pracę z cyklu Obrazów spalonych.
Podoba mi się, w jaki sposób Bartek gra z konwencjami malarstwa. Obraz sztalugowy jest tu punktem wyjścia, ale szybko ewoluuje w stronę rzeźby, asamblażu, obiektu. Prace Bartka przywodzą mi na myśl ruch arte povera, a jednocześnie wpisują się w dyskurs recyklingu. Stare, niepotrzebne przedmioty zyskują za sprawą artysty nowe znaczenia i wartość. Kiedy kupiłem drugi obraz Bartka z białym płótnem wychodzącym z ozdobnej, starej, złotej ramy, mój syn dostrzegł w nim bitą śmietanę. W domowym slangu nadal tak na niego mówimy. Nasz przyjaciel, sąsiad i imiennik artysty, Bartek Berestecki, zorganizował Kokosińskiemu wernisaż u siebie w domu. Przyszło sporo ludzi, a ja miałem okazję do wygłoszenia laudacji.
Norman Leto
Normana Leto poznałem dzięki Kubie Banasiakowi. Kuba przestał właśnie być „Krytykantem” – autorem bloga o sztuce – i został galerzystą. Jego galeria Kolonie reprezentowała między innymi Normana. Kuba nie słynie z gadatliwości, jednak bardzo zaintrygował mnie sposób, w jaki opowiadał o warsztacie Normana i godzinach spędzonych przez artystę przy komputerze na tworzeniu wirtualnej rzeczywistości.
Swego czasu Paul Delaroche, sława francuskiego malarstwa akademickiego I połowy XIX wieku, ogłosił, że wraz z pojawieniem się fotografii malarstwo umarło. Czy technologie cyfrowe również oznaczają koniec takiego świata obrazów, jaki dziś znamy?
Norman pracował wówczas na 11 piętrze wieżowca z widokiem na Pałac Kultury. Wiele czasu spędziliśmy w tym mieszkaniu na dyskusjach. Efektem tych rozmów oraz ankiety, którą wypełniłem, jest moja Bryła życiorysu. To swoisty portret w formie abstrakcyjnej, wirtualnej bryły wygenerowanej komputerowo według algorytmu opracowanego przez Normana do tworzenia wizualizacji ludzkich biografii. Innymi słowy, Bryła jest moim życiem uchwyconym w tamtym czasie w 3D. Jedno z pytań ankiety wyjątkowo głęboko utkwiło mi w pamięci: „Czy kiedykolwiek byłeś bliski śmierci?”. Umówiliśmy się z Normanem na dokończenie Bryły za 20 lat – jeśli dożyjemy.
Fragmenty książki Tomasza Chmala „Kolekcja. Wystawa osobista”, Warszawa, 2021
Wydawnictwo Petit SK na zlecenie autora
Książka dostępna jest do końca 2021 roku w księgarni Bęc Zmiana.