Wyjście przez sklep z muzealnymi pamiątkami, czyli dlaczego chciałabym zgubić się w MET
Mam nadzieję, że tuż przed nadejściem apokalipsy, uda mi się dotrzeć, zamknąć i zgubić we wnętrzach Metropolitan Museum of Art. Czy to dlatego, że chcę być otoczona pięknem do ostatniej sekundy życia? I tak, i nie.
Zobacz też:
Mój znajomy szwajcarski architekt zapytał mnie niedawno w mailu, czym jest dla mnie sztuka. Wymiana myśli krążyła wokół jego irytacji związanej z tym, że coraz więcej osób identyfikuje się jako “artyści”, a to powoduje, że profesja straciła na znaczeniu. Odpowiedziałam, że im dłużej żyję, tym bardziej sztuka jest dla mnie czasownikiem niż rzeczownikiem.
Sztuka to poznawanie zasad i przekraczanie ich w celu poszukiwania nowej jakości. Może to również oznaczać (mając z tyłu głowy myśl, że historia sztuki nie jest linearną narracją), że kolekcja muzealna – zwłaszcza taka jak w MET – jest katalogiem przeszłych prób demontażu zastanych statusów quo na rzecz nowych. Sztuka jest zawsze kontekstualna, nawet jeśli nie możemy w pełni doświadczyć jej czasoprzestrzeni, a czas jest najbardziej realną iluzją, jaką kiedykolwiek wymyślono. Dlatego, sztuka jest dowodem naszej zbrodni marnowania czasu, przemijania czasu i konsumowania go. Gdy piszę, że chciałabym zgubić się w MET zanim świat się skończy, to dlatego, że chcę być świadoma poprzednich krańców świata i bezboleśnie mierzyć się z możliwością, że nigdy nie będę w stanie sformułować kolejnych myśli na ich temat.
Ta fantazja jest typowo Gombrowiczowskim żartem, ale i odtrutką. Wcale nie jest mi do śmiechu, kiedy zdaję sobie sprawę, że zgubienie się w jednym z największych muzeów na świecie wydaje się bardziej osiągalne niż osiągnięcie zerowej emisji dwutlenku węgla do roku 2050. To dziki koszmar, w którym wszyscy żyjemy.
W filmie Andrzeja Żuławskiego „Na srebrnym globie” grupa astronautów opuszcza Ziemię, aby zbudować nową cywilizację. Tragedią procesu jest łatwość, z jaką odkrywcy wpadają w stare przyzwyczajenia destrukcyjnych systemów budowania społeczeństwa. Zamiast znaleźć wolność – sieją strach i ucisk. W jednej z rozdzierających serce scen głos z offu pyta: „Tylko jedna rzecz mnie interesuje. Ziemia, planeta, z której pochodzisz – co to jest?”. Film powstał w latach 70., a my wciąż nie znaleźliśmy dobrej odpowiedzi na to pytanie. Wielkie targi sztuki, takie jak Biennale w Wenecji, które inspirują artystów do tworzenia narracji komentujących i tłumaczących współczesność – naprawdę nie pomagają. Wręcz przeciwnie. Demaskują brak siły rażenia rynku i instytucji sztuki. Jednocześnie, wewnątrz tej słabości istnieją wartościowe i warte odnotowania historie.

Co mam przez to konkretnie na myśli? Na przykład wrażenie wysokiej jakości , jakie miałam w trakcie słuchania nowojorskiej dyskusji o Pawilonie Polskim na tegorocznym Biennale. Spotkanie odbyło się w James Howell Foundation na dolnym Manhattanie. Wybór miejsca dobrze współgrał z aurą omawianych koncepcji: Howell był artystą oddanym idei, że sztuka jest nośnikiem harmonii i oświecenia. Uderzyło mnie jak całkowicie zgodna ze współczesną taktyką kuratorską była wystawa w polskim pawilonie. Pomysł wykorzystania haftu i tekstyliów do zaprezentowania ikonosfery pomijanej kultury romskiej zdaje się bardzo na czasie. Wystawę z polskiego pawilonu z łatwością można by przetransportować do Stanów Zjednoczonych i pokazywać w jednej z tutejszych instytucji.
Fakt, że Amerykański Pawilon na Biennale stosuje w zasadzie te same techniki narracji, potwierdza moją tezę i obserwacje. Znajdujące się w nim wielkoformatowe prace rzeźbiarskie Simone Leigh łączą formy wywodzące się z architektury wernakularnej i kobiecego ciała. Za pomocą materiałów i procesów związanych z tradycjami artystycznymi Afryki i afrykańskiej diaspory, artystka chciała zredfiniować pojęcia przestrzeni, czasu i egzystencji.

Pomysł sięgania do przeszłości w celu zrozumienia teraźniejszości jest stary jak sama historia sztuki. Dobrym przykładem jest tu rysunek Albrechta Dürera „Gwałt na Europie” z 1495 roku. Historyk sztuki Erwin Panofsky widział w tym obrazie element zmiany pojmowania tożsamości europejskiej. Renesans był momentem, w którym Europa zaczęła postrzegać siebie jako indywidualność.
Dziś jednak idea wyjaśniania teraźniejszości spojrzeniem w przeszłość to część rynkowego trendu. To współczesny nurt mówienia o przeoczonych aspektach naszej cywilizacji. Właśnie z tego powodu Morgan Museum and Library w Nowym Jorku zamyka tegoroczny program wystawą pierwszego, znanego z imienia poety, który był kobietą.
Historia walki o uznanie sięga starożytnej Mezopotamii. O tej samej modzie szukania kluczy do teraźniejszości pisze słynny amerykański krytyk sztuki Jerry Saltz w swojej najnowszej książce z listopada 2022 r.: „Dzisiaj artyści żyją zgodnie z koncepcją Seneki – czasami trzeba spojrzeć wstecz, aby zobaczyć przyszłość. Zamiast próbować zabić przeszłość, aby wszystko miało sens – jak ich modernistyczni poprzednicy – artyści wybierają własnych przodków z kanonu i poza nim. […] Artyści to astronauci współczesnego świata […], którzy zmieniają historię w sposób, w jaki ją przedstawiają. […] Jednak credo Seneki ma ukryte pęknięcia; historia to zdradliwe terytorium”. Nie tylko zdradliwe, ale także rozległe. Być może skupiając się na tym, co przeoczone, będąc bardziej inkluzywnymi, w rzeczywistości stajemy się jeszcze bardziej ekskluzywni. Opowiadamy historie, aby oddać sprawiedliwość pomijanym, zamiast znajdować rozwiązania, które pozwolą nam nie popełniać tych samych błędów w przyszłości. Może to w ogóle nie jest zadanie sztuki żeby takie rozwiązania projektować?

Kuratorka Biennale w Wenecji przekonuje, że to nie prawda. W swoim oświadczeniu kuratorskim pisze: „[motto] Mleko snów nie jest wystawą o pandemii, ale nieuchronnie rejestruje wstrząsy naszej epoki. W takich czasach, jak wyraźnie pokazuje historia La Biennale di Venezia, sztuka i artyści mogą nam pomóc wyobrazić sobie nowe sposoby współistnienia i nieskończone nowe możliwości transformacji”. Jerry Saltz proponuje nieco bardziej realistyczne podejście do zrozumienia transformacyjnej mocy sztuki: „Sztuka nie zmienia świata, ona zmienia życie jednostek, a potem to jednostki zmieniają świat”. Jednak to tylko kolejna opinia z wnętrza współczesnego kontekstu, w którym się znajdujemy, kontekstu sztuki będącego wypadkową interesów wielu graczy, takich jak: instytucje, rynek, darczyńcy itp. Bezproduktywny kontekst, śmiem dodać.
Próba zrozumienia teraźniejszości poprzez rozszyfrowanie przeszłości to dziś po prostu za mało. Zmienianie życia jednostek krok po kroku także. Dlaczego? Ponieważ piszę te słowa w listopadzie 2022 roku, w bardzo słoneczną środę. Tak słoneczną, że pozwala mi siedzieć na tarasie bez kurtki. Zamykam oczy i mogę udawać, że jest maj i już tylko 3 dni dzielą mnie od ponownego założenia klapek. Podzieliłam się tą oryginalną refleksją z Edouardem Francois’s w trakcie wywiadu telefonicznego miesiąc temu. Francois jest jednym z pierwszych wizjonerów architektury ekologicznej. Proponował on zrównoważone rozwiązania projektowe już 30 lat temu, kiedy nikt nie myślał o zerowej emisji dwutlenku węgla. Jego odpowiedź brzmiała: „budujemy tak, jak gotujemy”. A kiedy zapytałem go, co jest bardziej potrzebne architekturze i planecie reinterpretacja starych pomysłów czy wymyślanie nowych, powiedział: „Dla wielu architektów jest teraz oczywiste, że beton jako materiał jest skończony. Nie ma wystarczającej ilości piasku, aby to dalej produkować, jest to zbyt energochłonne. Ale jest to perspektywa, którą zyskujesz tylko wtedy, gdy wybiegasz trochę dalej w przyszłość”.

Być może więc jako praktycy sztuki podróżujemy w czasie w złym kierunku. Może mądrość tkwi w tekście piosenki Coldplay: “Where you want to go, how much you want to risk? I’m not looking for somebody with some superhuman gifts.” (“Something Just Like This”, 2017). I może formuły Biennale powinny zostać rozszerzone, tak jak zespoły urbanistyczne, kiedy zaprasza się nie tylko projektantów i architektów do decydowania o nowych rozwiązaniach w mieście, ale także aktywistów, przedstawicieli administracji, miejskich urzędników, urbanistów i nieraz także artystów.
W życiu i na łamach historii bolesna prawda jest taka: jeśli zachowujemy się głupio lub nieskutecznie, to tylko dlatego, że wydaje nam się, że wciąż mamy jeszcze czas. Tak naprawdę nigdy nie mamy czasu – to czas ma nas. „Nie gubimy się w kontemplacji świata. To świat gubi się w naszej kontemplacji” – to kolejny cytat z filmu „Na srebrnym globie” Żuławskiego. Nie oznacza to, że nie powinniśmy podejmować delikatnych wysiłków, aby dotrzeć tam, gdzie chcemy dotrzeć.
Proszę, pochowajcie mnie w MET, kiedy nadejdzie czas.