Mamy na to papier! (O naprawdę dobrych magazynach)
Stanisław Jerzy Lec powiedział, że „okno na świat można zasłonić gazetą”. Jest w tym wiele prawdy, szczególnie w odniesieniu do czasów autorowi współczesnych.
Zobacz też:
Obecnie prasa drukowana jest miarowo zastępowana prawdą ekranu, a właściwie ekranów: wyświetlających wydania internetowe zarówno małych zinów, wielkich dzienników, jak i lokalnych gazet. Nic jednak nie zastąpi czaru druku, jego zapachu, a także ciekawości tego, co kryje się za następną stroną. Ciekawości, która może zostać pobudzona bądź uśpiona, ale nie zostanie wystawiona na ostateczną próbę percepcji, tak jak dziej się to w przypadku cyfrowych serwisów. Druk jest kompozycją zamkniętą. Jeżeli gdzieś odsyła, to do wyobraźni i dalszych poszukiwań. Te ostatnie są jednak sprecyzowane.
Parawan
Papierowe gazety mają też inne zalety – mogą stanowić zasłonę. Choć w polskiej prasie dawno minęły czasy, w których czasopismem (piękne słowo, notabene) można było się odseparować. Schronić przed wścibskim, świdrującym spojrzeniem towarzysza kolejowej podróży. Pozostają, ewentualnie, dzienniki zagraniczne. „The Wall Street Journal”, „The New York Times” czy „Finacial Times” doskonale by się do tego nadały. Choć bywają jeszcze większe formaty, szczególnie popularne w Australii czy Nowej Zelandii. Największy rozmiar, typu broadsheet (w kolejności malejącej są jeszcze: berliner, tabloid oraz compact) popularny jest w ogóle w krajach anglosaskich. Ma to swoje historyczne, a dokładnie fiskalne przyczyny. W 1712 r. wprowadzono w Zjednoczonym Królestwie tzw. The Stamp Act, który wielkość podatku skorelował z ilością stron periodyku. Dlatego wydawcy postanowili drukować na jak na największych formatach, tak by zmieścić całe wydanie na jak najmniejszej liczbie stron. Gazety „szerokopasmowe”, czyli właśnie papierowe parawany cieszą się w tej kulturze szczególną estymą. Są postrzegane za bardziej intelektualne. Zresztą nie tylko w kulturze anglosaskiej.
Historia sztuki, a szczególnie filmu, pełna jest postaci dzierżących wielką gazetę, która stała się atrybutem dolce vita, a może nawet dolce far niente. Wielokrotnie nierozłącznym ekwipunkiem szpiega, bronią na insekty, notatnikiem oraz ostatnią deską, nomen omen, ratunku dla osób nieśmiałych. Dającą szansę na zajęcie czymś wzroku. Dziś tę funkcję pełnią jeszcze telefony komórkowe. Gazeta była też bohaterką tragikomicznej sceny w kiosku w Dniu Świra, w której główny bohater, Adam Miauczyński wykupił ostatni numer kobiecego magazynu, robiąc na złość pewnej pani.
Moneta i sroka
Słowo „gazeta” wywodzi się przypuszczalnie od używanego w Wenecji gazzetta, czyli monety o niskim nominale, którą płacono za prasę. Inne śledztwa etymologiczne wskazują na słowo gazza oznaczające „srokę”, a także na hebrajskie izgard, którym określano „gońca” czy „herolda”. Jedno jest natomiast pewne – odkąd zaczęto wydawać regularnie prasę, czyli, jak się przyjmuje, od początku XVII w., jej wpływ na rzeczywistość tylko rósł.
Obecnie rola gazet jest równie ważna, choć jej oddziaływanie ma inny charakter. Dziś znów są medium nieco elitarnym, zapewniającym jednak dostęp do treści jakościowych, ujętych w określone ramy. Trudno w czasach niekończącego się strumienia obrazów i informacji nie docenić autorskiego podejścia, za którym kryją się wartości intelektualne, estetyczne czy poznawcze. Na uwagę zasługuje również przekazywana przez prasę wiedza specjalistyczna, która podawana jest w formie zachowującej wysokie walory edytorskie, językowe czy artystyczne.
Od końca i do końca
Od opasłych magazynów modowych liczących niejednokrotnie grubo ponad trzysta czy czterysta stron przez niszowe, pięknie wydane periodyki do biznesowych dzienników. Przewertujmy kilkanaście uznanych tytułów, które o świecie piszą w przemyślany i intrygujący sposób. Można je spokojnie oceniać po okładce i czytać od końca i do końca. Dzięki zamkniętej kompozycji, wyraźnym zaznaczeniu początku i końca, lęk przed przeoczeniem (sławetne FOMO) nie powinien zaburzyć nam lektury.
Mapy archipelagów
W zestawieniu warto zwrócić uwagę na ciekawe i coraz częstsze zjawisko łączenia i miksowania mediów przez marki wydawnicze. W tym przypadku papierowe magazyny pełnią rolę punktów węzłowych kuratorskiej, biznesowej, artystycznej czy komunikacyjnej wizji i strategii.
W zestawieniu pojawiło się kilka przykładów takich działań o bardzo różnej estetyce czy pozycjonowaniu. Łączy je jednak, podobne myślenie o współczesnej kulturze, jako archipelagu niszowych wątków, które warto ze sobą integrować, by zbudować markę o wyrazistym i zróżnicowanym ekosystemie. Magazyny są źródłem wiedzy, estetycznych przyjemności, ale także obiektami kultury, która dzisiaj jest wielowymiarowa, a jej struktura pozostaje w ciągłym stanie mutacji.
Miłej lektury!
„System”
Brytyjski periodyk „System” śledzi różne konfiguracje modowe. Można w nim znaleźć ciekawe artykuły oraz wnikliwe komentarze dotyczące stanu branży. Nie brak tu też porywających wywiadów (np. autorstwa naczelnego kuratora sztuki i luksusu – Hansa Ulricha Obrista), jak i doskonałych sesji zdjęciowych robionych m.in. przez Juergena Tellera.
Interesujący jest także uwypuklany na łamach „Systemu” splot biznesowych, kulturowych i społecznych aspektów mody. Wyczuwalne jest także lekkie i ironiczne podejście do branży modowej, która czasem odbierana jest zbyt poważnie. Ciężka jest tylko sama gazeta – ponad czterysta stron robi swoje.
http://system-magazine.com/about/
„B”
Koreański magazyn „B” jest ewenementem na rynku. Każdy numer to monografia wybranej marki. Drukowane studium przypadku, w którym znajdziemy rzeczowe analizy jej strategii, filozofii czy podejścia do kwestii designu. Taka wielopoziomowa prezentacja pozwala lepiej zrozumieć kluczowe elementy, które przyczyniły się do sukcesu danych marek. Dobór podejmowanych przez czasopismo tematów jest nieprzypadkowy i różnorodny. Pozwala prześledzić historię sukcesu zarówno takich firm jak Acne Studios czy Chanel, jak i Rolexa, Netflixa, Vitry, MINI czy YouTube’a. Podobny koncept charakteryzuje „A Magazine Curated By”. Jednak w tym przypadku to twórcy poszczególnych marek podejmują się roli redaktorów poświęconych im numerów.
http://magazine-b.com/en/about/magazineb/
„Holiday”
Magazyn „Holiday” powstał w 1946 roku w Filadelfii i był wydawany do 1977 roku. Przez ten czas wyrobił sobie opinię wartego uwagi czasopisma podróżniczego. Stanowił idealną lekturę dla amerykańskiej socjety i aspirującej klasy średniej, która dzięki dynamicznie rozwijającym się lotom komercyjnym zaczęła coraz intensywniej podróżować po świecie. Wyróżniały go zarówno doskonałe sesje zdjęciowe (o wysokich artystycznych i narracyjnych walorach), jak i eseje oraz reportaże zamawiane u przedstawicieli ówczesnej elity literackiej. Intelektualny poziom zapewniały choćby takie nazwiska, jak Joan Didion, Colette, Truman Capote, Arthur Miller, William Faulkner czy John Steinbeck. Redakcja wysyłała ich często w kilkutygodniowe podróże. Jeżeli Don Draper miałby w planach podróż do Włoch, pewnie sięgnąłby po „Holiday”. Magazyn był jak połączenie „The New Yorkera”, „The Paris Review of Books” i „Vogue’a”.
Magazyn odrodził się w 2014 roku w Paryżu za sprawą Francka Duranda, właściciela agencji kreatywnej Atelier Franck Durand. Współczesna edycja „Holiday” jest równie interesująca, choć więcej w niej z modowego żurnala (nadal pięknie wydawanego) niż z intelektualno-podróżniczej perełki. Z czasem wokół „Holiday” powstał cały ekosystem, w którym centralną rolę odgrywa marka modowa Holiday Boileau. Durand powtórzył tym samym strategię Tylera Brûlé i jego czasopisma „Monocle”. Durand odpowiada także za dyrekcję artystyczną magazynu dla dandysów o ponadczasowym guście – „L’Etiquette”.
https://www.holiday-paris.fr/
„Apartamento”
Barceloński magazyn jest przykładem mądrego, niepozbawionego humoru podejścia do tematu zamieszkiwania, architektury i designu. Brak tu przepychu spotykanego w wielu popularnych gazetach wnętrzarskich. Są za to charakterystyczne sesje zdjęciowe, staranny skład i bezpretensjonalne teksty. Bardziej liczy się tu życie w pięknym otoczeniu oraz kulturowe i społeczne kompetencje projektowania niż fetyszyzacja rzeczy i rzeczywistości. „Apartamento” jest w równym stopniu czasopismem o artyzmie czy rzemieślnictwie, jak o eksperymentowaniu i sztuce życia (tej zaprojektowanej i tej spontanicznej).
Nacho Alegre, Omar Sosa i Marco Velardi, czyli założyciele gazety, powołali do życia także Apartamento Studios – agencję kreatywną współpracującą z markami. Na liście klientów agencji znajdują się zarówno przedstawiciele designu (Vitra, Flos) czy mody (Diesel, A.P.C), jak i wydawnictwa (Rizzoli New York czy Arnoldo Mondadori Editore).
„Apartamento” jest kolejnym przykładem na to, jak cenną walutą jest dziś kapitał kulturowy. Podobne łączenie branż – wydawnictwa (choć internetowego) i agencji konsultingowej – charakteryzuje Freude von Freuden i ich studio MoreSleep (w Polsce pracowali dla sieci Puro Hotels). W portfolio posiadają też przestrzenie ekspozycyjne.
https://www.apartamentomagazine.com/
„Kaleidoscope”
Jeden z bardziej progresywnych tytułów ze świata sztuki i kultury wizualnej. Założony został ponad dekadę temu w Mediolanie, a kierowany jest przez Alessio Ascariego. „Kaleidoscope” jest niczym luksusowy magazyn albo „uliczna” wersja „Toiletpaper” Maurizio Cattelana i Pierpaola Ferrariego. Awangarda, ale elegancka. Jeżeli eksperyment, to estetycznie wyrafinowany. Czuć tu mediolański sznyt łączący stare z nowym w sposób nonszalancki i wirtuozerski zarazem. Sama gazeta jest elementem większego projektu, którego formę można przyrównać do odpowiadającego potrzebom ekonomii doświadczeń i art brandingu huba.
Integrację świata sztuki, mody i biznesu widać dobrze w przestrzeni ekspozycyjnej Spazio Maiocchi, która wystawia zarówno artystów, jak i projekty realizowane pod szyldem konkretnej marki. Znajdziemy tam projekty Harmony Korine’a, Sterlinga Ruby’ego czy H. R. Gigera, a także Rimowy, Valentino czy Google’a.
https://www.kaleidoscope.media/
HighTech
Highsnobiety.com to obok Hypebeast.com czy Complex.com jeden z największych serwisów zajmujących się uliczną kulturą, modą i sztuką. Wszystkie zaczynały jako projekty niszowe, a dziś są mediami głównego nurtu. Podobnie jak kultura uliczna, która stała popkulturą także dzięki ich działalności. Highsnobiety jest dziś marką o globalnym zasięgu i ogromnym potencjale: z własnym sklepem internetowym, stronami tematycznymi i szeregiem innych projektów, także wydawniczych. Przykładem tych ostatnich może być seria projektów przygotowywanych z wydawnictwem gestalten. Publikacje te zdradzają większe ambicje niż katalog nowości obuwniczych Nike’a lub hip-hopowych płyt. Zawierają analizy nowych form luksusu czy roli kultury w komunikacji marki. Highsnobiety ukazuje się także w wersji papierowej, lecz nieregularnie. Jego ostatnią inkarnacją jest magazyn zatytułowany „HighTech”, w którym oprócz sesji modowych znaleźć można m.in. wywiad z Marcem Jacobsem przeprowadzony przez…tak, tak, Hansa Ulricha Obrista. Warto obserwować ten tytuł, bo jest on znamiennym przykładem nowej szkoły medialnej oraz zjawiska phygital.
https://www.highsnobiety.com/
Monocle/Konfekt
W 1996 r. Tyler Brûlé założył magazyn „Wallpaper”, który znacząco odróżniał się od innych tytułów znajdujących się na półkach z czasopismami poświęconymi stylowi życia. Po roku sprzedał go koncernowi Time Inc., jednak przez dekadę pozostawał jego naczelnym. Kolejnym jego przedsięwzięciem było czasopismo „Monocle”, które zajmowało się sztuką, modą i designem bardziej z perspektywy ekonomicznej, społecznej i biznesowej niż estetycznej. Wydawnictwo osiągnęło sukces także dzięki wydaniom specjalnym takim jak „The Entrepreneurs” czy „The Forecast”. Kanadyjczyk zbudował markę, w ofercie której znajdziemy książki, ubrania, akcesoria, ale i specjalistyczne konferencje. Wszystko pod jedną egidą. Wachlarz jej usług obejmuje nawet firmowe butiki i kawiarnie oraz agencję brandingową Winkreative. Brûlé jest mistrzem wyczuwania potrzeb rynku i jego dobrze rokujących nisz.
Najnowszym wydawnictwem ze stajni Brûlégo jest skierowany głównie do kobiet magazyn „Konfekt”, którego premiera odbyła się w grudniu tego roku. Choć odwołuje się on do ponadczasowej elegancji i tęsknoty za kulturą w europejskim stylu, a jego treści oscylują pomiędzy kuchnią a sztuką, robi to w współczesny i pełen świeżości sposób. Reportaże o rzemieślniczych manufakturach sąsiadują tu z sesjami wyrafinowanych wnętrz. Mieszczaństwo najwyższej próby z dozą humoru i dystansu. Jak podaje redakcja, tytuł redagowany jest zarówno w Zurychu, jak i Londynie.
https://monocle.com/
https://konfektmagazine.com/
„Financial Times”
Na koniec tytuł, którego przedstawiać nie trzeba. Jego znakiem rozpoznawczym są charakterystyczne łososiowe strony. „FT” jest codziennym źródłem wiedzy o globalnej gospodarce. Zasłużonym i wiarygodnym. Z tradycją sięgająca 1888 roku. Gazeta została założona w Londynie, a obecnie należy do japońskiego koncernu Nikkei. Obok „WSJ” jest najbardziej prestiżowym tytułem w kategorii dzienników biznesowych. Lektura jej weekendowego wydania – „FT Weekend” – jest rytuałem w wielu domach. Poświęcone jest ono nie tylko polityce czy kwestiom gospodarczym, ale również sztuce, podróżom czy wnętrzom. Comiesięcznym dodatkiem do „Financial Times” jest magazyn „How to Spend It”, który, jak sama nazwa wskazuje, skierowany jest do osób, które zwykle nie muszą pytać o cenę. Niezłe lektura dla strategów luksusu i współczesnych wcieleń Thorsteina Veblena.
https://www.ft.com/